„Emily Smith nie żyje.”
Notatkę
takiej treści można było przeczytać przy porannej kawie w codziennej gazecie.
Był chłodny wiosenny poranek. Ludzie w całej naszej strefie czasowej właśnie
wstawali, ba!- może już od jakiegoś czasu byli na nogach. Rześkie marcowe
powietrze wpadało przez szczeliny okien domów i wypędzały największe śpiochy
spod pierzyn, gładziło młode mamy po twarzach na dzień dobry, dodając im otuchy
na przygotowanie swych pociech do szkoły, w końcu delikatnie wprawiało w ruch
dzwoneczki zawieszone u sufitu mieszkania starszej pani sprawiając, że wydawały
z siebie dźwięki nie głośniejsze od śpiewu skowronka, siedzącego na drzewie
przecznicę dalej. Świszczenie stojących na kuchence czajników alarmujące, że
woda jest gotowa do zaparzenia herbaty, rozbrzmiewało w co drugim domu. Ulice
jeszcze świeciły pustkami, aby za parę minut zostać zapełnionymi samochodami,
rowerzystami czy też zwykłymi pieszymi, pomykającymi żwawo do swych obowiązków.
Panująca wokół cisza za kilka chwil miała zostać przerwana ziewaniem, miłym
„Dzień dobry” czy „Jak się spało?”, rozmowami przy kuchennym stole, tłuczeniem
się talerzy, śmiechem wybiegających do szkoły dzieci czy nawet krzykami
porannej sprzeczki. W takie jak te poranki człowiek chce być uśmiechniętym,
wyspanym, wypoczętym, w sumie- być gotowym na cały długi dzień w pracy czy
szkole. W tym celu najchętniej odgania się nieprzyjemne myśli, które mogą zdemotywować,
wprawić nas w jako taki stan zadumy, smutku czy nawet depresji. Zatem, ogółem rzecz
biorąc, tej przyjemnej i jakże znaczącej pory dnia nic nie powinno nam
odbierać.
Zatem dlaczego napisali w gazecie
o śmierci Emily Smith?
Zgon czyjejś osoby automatycznie
wywołuje smutek na ludzkich twarzach. Słowo „śmierć” jest jednym z najbardziej
paraliżujących nas słów. Boimy się jej. Kojarzy nam się ona często z ciemną
postacią w kapturze, z kosą w ręku, czyhającą na istoty żywe na każdym kroku,
czy też z ciemnością, cmentarzami, mrokiem. Równa się niebezpieczeństwu,
zagrożeniu, dowodowi na to, że nic nie trwa wiecznie. Słowo to wywołuje u nas
skrajne emocje, szczególnie, gdy dotyczy ono bliskiej nam osoby.
No właśnie- bliskie osoby. Emily
Smith zapewne miała kochającą rodzinę, która nie wyobrażała sobie życia bez
niej. To dla nich ta notatka. By zobaczyli, że ludzie pamiętają o zmarłym, by
mieli nadzieję i przekonanie, że ktoś im towarzyszy w cierpieniu. Że komuś
zależy…
Energicznie przewróciłem stronę w
gazecie. Nie chciałem myśleć o przywiązaniu, kogokolwiek to dotyczyło. Bo na
pewno nie mogło dotyczyć mnie. Próbowałem czytać kolejny artykuł, ale nic z
tego. Czytając kolejne wyrazy, nie przyswajałem żadnego z nich. Moje myśli
dalej tkwiły na stronie poprzedniej. Emily Smith na pewno ktoś kochał, dbał o
nią. Kto dbał o mnie?
W pewnej chwili wpadła mi do
głowy zupełnie inna wersja całej sytuacji. Może Emily Smith była podobnym do
mnie samotnikiem? Może prowadziła spokojne życie na przedmieściach, z dala od
zgiełku miasta, ale i swych bliskich? Może była zgorzkniałą wdową, żyjącą
jedynie z kotami? Może z ogromną uwagą zajmowała się codziennie swymi
ogródkowymi i domowymi roślinkami, traktowała je jak własne wnuki, ale bawiące
się przed jej domem dzieci przeganiała zamaszyście wymachując laską i nazywała
„zgrają nieznośnych dzieciaków”? Może była już zmęczona ilością przeżytych lat
na tym świecie i na parę dni odstawiła leki, doprowadzając do śmierci? W końcu
miała… Zaraz, ile ona miała lat?
Przypatrzyłem się bardziej
nekrologowi. „Zmarła w wieku 87 lat”.
„Osiemdziesiąt siedem lat-
powtórzyłem w myślach.- Zacny wiek, nie powiem. Czy i ja dożyję tego wieku…?”
Istotnie wątpliwa była to
kwestia. Nie wiem, jak bardzo musiałbym się namęczyć, skoro 18 dotychczas
przeżytych lat wydawało mi się wiecznością. Po za tym mój styl życia nie
należał do najzdrowszych i nie zapowiadał mi tak długiego żywota. Wystarczyło
na mnie spojrzeć. Stale przetłuszczone brązowe włosy, podkrążone piwne oczy,
suche usta, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i pożółkła cera zdecydowanie
nie były cechami zdrowego nastolatka. Wypiłem łyk zimnej już kawy, wstałem od
kuchennego stolika i podszedłem do dużego lustra w holu. Tak, ta sama twarz. To
właśnie byłem ja, ten sam Alexander White. Przypatrzyłem się dokładniej
własnemu odbiciu. Na figurę nie miałem co narzekać- owszem, kaloryfera nigdzie
się nie można było dopatrzeć, ale nie można też było powiedzieć, by tłuszcz
wylewał się strumieniami z mych ubrań. Wzrost także był wprost idealny- 179 cm było zdecydowanie satysfakcjonujące.
Na brodzie jeszcze nie rysował się zarost, ale plaga młodzieńczego trądziku
również nie była moim problemem. Podsumowując, po głębszej analizie swego
wyglądu doszedłem do wniosku, że wcale taki brzydki nie jestem. Bardziej
pasowało by tu określenie „zaniedbany”. Gdybym czasem chodził do fryzjera,
smarował balsamem usta i więcej spał w nocy, może i byłbym… atrakcyjny?
- Eee- mruknąłem do
siebie.- Bagatela!
Machnąłem ręką do swego odbicia i
znowu przeniósłszy się do kuchni, zasiadłem przy jasnym drewnianym stoliku.
Wyjrzałem przez okno. Widok był skierowany na zachód, zatem słońce nie raziło
mnie w oczy, co pozwalało mi bez przeszkód obserwować okolicę. Moje mieszkanie
znajdowało się przy cichej ulicy w północnej części San Francisco. 85 metrów kwadratowych
nowocześnie urządzonych wnętrz i chaosu. Sypialnia, kuchnia, salon, 2 łazienki
i pokój gościnny. Tyle przestrzeni, a w niej ja- sam jak palec.
Z apartamentu na najwyższym
piętrze budynku był idealny widok na otaczające mnie morze domów. Miałem wgląd
na każdą ulicę, dach i podwórko. Bez trudu mógłbym odkryć każdą tajemnicę mych
najbliższych sąsiadów. Właściwie miałem ich parę w zanadrzu. Wiedziałem o
której godzinie pani Morgan z domu po drugiej stronie ulicy wychodzi na balkon,
stoi w jego progu przez około 10 sekund i, widocznie zapomniawszy w jakim celu
tu wyszła, wraca do środka. Wiem, że Wściekły Bill, sprzedawca w okolicznym
sklepie, wróciwszy po dziewiątej wieczorem do domu, siada przed telewizorem i
ogląda „Dynastię” z kaset VHS. I wiem, że Phoebe Lancaster, dziewczyna z
równoległej klasy, codziennie przed snem tańczy walca przed lustrem, po czym
rzuca się na łóżko i krzyżuje palce, szepcząc coś do siebie. Gdyby można było
zarabiać na sprzedaży tajemnic, mógłbym być bogaczem.
Ponownie otworzyłem gazetę, znów
na tej samej stronie, kolejny raz wlepiając wzrok w nekrolog. „Emily Smith nie
żyje”. Właściwie czemu mnie to w ogóle obchodzi? Co mi po zmarłej
osiemdziesięciosiedmiolatce?
I w tym właśnie tkwił sęk.
Począwszy od tajemnic sąsiadów po spekulacje nad przedśmiertnym życiem Emily
Smith, zawsze interesowało mnie życie ludzi dookoła. Wydawało mi się ono
zdecydowanie ciekawsze od mego własnego. Każdy miał swoje pasje, przyjaźnie,
cele. Patrząc w ludzkie oczy, nie obchodziło mnie, co czują, co im chodzi po
głowie, ale ich historie i nadzwyczaj interesujące rytuały czy też zwykłe
codzienne przyzwyczajenia. Lubiłem gdybać, co by było gdyby, co skrywali
ludzie. Chciałem wiedzieć, jak bardzo ich styl bycia różni się od mojego.
Szybko wyjrzałem przez uchylone
okno. Cień mojego budynku zmniejszył się.
- Czas do szkoły-
powiedziałem sam do siebie i spojrzawszy na gazetę, dodałem:- Wrócimy jeszcze
do tego- po czym zwinąłem gazetę i rzuciłem na kuchenny blat. Szybko się
ubrawszy i wziąwszy leżący pod łóżkiem plecak, stanąłem przed lustrem. Jak
zwykle- biały T Shift, czarne dość obcisłe spodnie, czarne wysokie conversy i
skórzana kurtka.
- Panie White,
uprasowałby pan czasem koszulkę- znakomicie zaintonowałem głos pani prof.
Pinkleton, nauczycielki francuskiego.- A o włosach, mon dieu, nie wspomnę!
Uśmiechnąłem
się do swojego odbicia, przeczesując potargane i przetłuszczone włosy.
- To się stara
zjeży.
Zamknąwszy
mieszkanie na trzy różne zamki, bo jakby to moja matka powiedziała,
„bezpieczeństwo to podstawa”, wybiegłem na ulicę. Szybkim krokiem zmierzyłem do
najbliższej stacji metra, znajdującej się dwie przecznice dalej. Zbiegłem
szybko po śliskich schodkach, zwinnie wymijając po drodze dwóch żebraków i
jedną sprzątaczkę, której, z całym szacunkiem, efektów pracy nie widziałem
tutaj nigdy. Z każdym krokiem, coraz wyraźniej czułem charakterystyczną woń
metra. Mieszanka rozgrzanego metalu, pleśni i stęchlizny. Nic lepiej nie
odświeża umysłu przed szkołą niż 15 minut spędzonych w tym miejscu. Skręciłem
parę razy w jakże znane mi korytarze, które mijałem w każdy dzień powszedni, i
ostatecznie znalazłem się na stacji pierwszej linii metra. Nie miałem
bezpośredniego połączenia w okolice mojej szkoły. Musiałem przejechać trzy
przystanki na główną stację w centrum miasta i przesiadać się, po około sześciu
minutach czekania, do piątej linii. Codziennie pojawiałem się w tym miejscu
równo z pociągiem. Po drodze zastanawiałem się, czy może tego niezwykłego dnia,
gdy zmarła Emily Smith, coś się w mym życiu odmieni. Czy metro nie przyjedzie?
Czy się spóźni? Czy ktoś postanowi kogoś okraść, postrzelić? Może chociaż
oświadczyć w oczekiwaniu na transport? Czy coś nareszcie mogłoby mnie wybić z
porannej rutyny bardziej, niż nekrolog w gazecie? Akurat gdy wpadłem na peron,
zza ściany wyłoniły się wagoniki. Ach to wyczucie czasu. Do kitu z takimi nie
ekscytującymi środkami transportu miejskiego.
Wszedłszy
do wagonu, usiadłem jak zwykle na samym końcu w rogu. Tu najczęściej nikt mi
nie przeszkadzał w nadrabianiu nieprzespanych nocy. Tak było i teraz. Zdążyłem
już odpłynąć, na chwilę zapomnieć o otaczającym mnie świecie, gdy nagle…
- Paniczu White-
ktoś poklepał mnie po ramieniu, wytrącając z drzemki. Był to siwy mężczyzna z
bujnym szpakowatym zarostem, okularami o grubych szkłach na nosie i laską w
ręku. Jeździł metrem co dzień, tak jak i ja zasiadając na samym końcu.
Nazywałem go Kogutem, gdyż zawsze mnie budził i pilnował, abym nie przegapił
stacji, na której miałem wysiąść.- Znów zarywał panicz nockę?
- Tak jakby-
powiedziałem, przecierając oczy.
- To nie zdrowo tak
nie sypiać w panicza wieku. Jak ty chłopcze wytrzymujesz w szkole?
- Tak jak każdy-
uśmiechnąłem się.- Walczę o przetrwanie.
W tym samym momencie metro
stanęło i otworzyły się drzwi, ukazując co nieco czystszy dworzec główny.
Zerwałem się z miejsca i szybko opuściłem przedział.
- Miłego dnia!-
usłyszałem za sobą zachrypnięty okrzyk Koguta.
- Czy ja wiem, czy
taki miły- szepnąłem.- Bynajmniej się nie zapowiada... A może coś się wydarzy?
Przedarłem
się cudem przez tłumy do miejsca, w którym według rozkładówki miał za pięć
minut pojawić się mój szkolny transport. Zasiadłem na obdartej, pomazanej i
wytartej ławce i w ciszy wpatrywałem się w przestrzeń przede mną. Próbowałem
odciąć się od rzeczywistości, na chwilę wyłączyć umysł, który za kilkanaście
minut miał być zaprzątnięty na nic zdającymi mi się informacjami. Coś mi jednak
w tym przeszkadzało. Nie mogłem odgonić natłoku myśli. Tyle tu było ludzi, tyle
historii do poznania, tyle sekretów do odkrycia. Właśnie znalazłem wzrokiem Eleganckiego
Sama. Był to mężczyzna, żyjący podobnie jak ja w porankowej rutynie. Znaki
rozpoznawcze- kapelusz, pulchne policzki, siwy wąs, zawsze czyste i eleganckie
ubranie, najczęściej beżowe palto, czarna teczka w ręku, błyszczące, wypucowane
oksfordy. Zawsze o tej samej godzinie przychodził, spoglądał na zegarek,
przecierał siedzenie chusteczką do nosa, siadał i czekał. Na ledwo słyszalny
turkot na torach zrywał się z miejsca i jako pierwszy ustawiał się do wejścia.
Prychnąłem. Dzisiaj, tak samo jak zwykle, rozglądał się dookoła
jasnoniebieskimi oczami, wzrokiem spłoszonej sarenki. Zabawny mężczyzna. Gdzie
pracuje, że musi się tak elegancko ubierać? Żona mu prasuje te rękawy w kant
czy może to jego działka? Ma dzieci? A może…
- Przepraszam,
która godzina?- jakiś wysoki głos wyciągnął mnie z zadumy. Uniosłem głowę.
Istotnie- tuż obok mnie stała także wpatrująca się w przestrzeń uśmiechnięta
dziewczyna. Biało-czerwona bejsbolówka rzucała spory cień na jej twarz, a
długie kasztanowe włosy gładko opadały na ramiona, zasłaniając dekolt. Reszcie
się nie przyjrzałem, bo głównie skupiłem uwagę na jej magnetyzującym uśmiechu.
Jak szczęśliwym człowiekiem trzeba być, aby tak szczerzyć zęby we wtorek rano?-
Mógłby mi pan powiedzieć, która godzina?- ponowiła pytanie, ani na moment nie
robiąc grymasu.
Z szeroko
otwartymi oczami spojrzałem na duży elektroniczny zegar na ścianie.
„Po co się pyta?-
pomyślałem, ale pod wpływem olśnienia sam sobie odpowiedziałem na pytanie:
„Aaa, rozumiem. To ten typ zaczepiaczy, którzy z samotności zaczepią zupełnie
obcą osobę, by zamienić z nimi choć parę słów”.
- Siódma czterdzieści
trzy- głośno zakomunikowałem.- Jeszcze minuta- dodałem ciszej.
- Minuta do
pańskiego metra, rozumiem?- uśmiechnięta dziewczyna nie odrywała wzroku od
torów.
- Tak- odparłem,
speszony jej dobrym słuchem.
- Jak się pan
miewa?
Spojrzałem na nią, mrużąc oczy. Co ją to może obchodzić?
- Jakoś się żyję.
- Pozytywnie?
- Chyba tak…
- Ach, to świetnie-
brązowowłosa ucieszyła się i robiąc krok w przód, powiedziała:- Zatem miłego
dnia!
I odeszła. Tak po prostu. Już
miałem zamiar zrobić w głowie wywód, co to w ogóle było, miałem ponarzekać na
ten typ ludzi, ale nie miałem na to czasu, gdyż właśnie nadjechało metro.
Pospiesznie wskoczyłem do środka i zająłem miejsce obok otyłej Azjatki z pudlem
na rękach, aby mieć dobry widok na Eleganckiego Sama. Może teraz skończę
dotyczące go kontemplacje.
Przed
wyjściem z metra czekał na mnie Cole, szkolny kumpel. Kręconą grzywkę
podtrzymywała czerwona bandana, w obu uszach miał duże czarne kolczyki, ubrany
był w typowy dla niego strój- skórzana kurtka, postrzępiona u dołu oversizowa
koszulka Tie Dye, trochę opuszczone czarne spodnie i wzorzyste Vansy. Właśnie
przeglądał coś w smartfonie, gdy szarpnąłem jego lewy bark, przez co sprzęt
wysunął się z jego ręki i rozbiłby się na bruku, gdyby nie świetny refleks
chłopaka, który złapał go w ostatniej chwili.
- Pogrzało cię,
chłopie?- żachnął się, wbijając we mnie mordercze spojrzenie.
- Jeszcze nie,
dopiero co wstałem- uśmiechnąłem się.- Poza tym do lata jeszcze kawałek…
- Bardzo śmieszne-
zmierzwił moje włosy, z trudem do nich dosięgając, na co poklepałem go po
plecach i razem ruszyliśmy do szkoły.
Po
dziesięciu minutach marszu stanęliśmy przed głównym wejściem, do którego prowadził
rząd kamiennych schodów. Czekali już tam na nas Darryl i Jaszczur, reszta
naszej szkolnej ekipy. Darryl- wysoki, czarnowłosy, o gładkiej śniadej cerze,
grupowy przodownik. Jaszczur- wysportowany, szarooki mulat o nieprzeciętnej
zwinności, stąd jego ksywka. Przybiliśmy piątki i stanęliśmy w rzędzie przodem
do dwuczłonowych wrót liceum.
- Panowie, czas na
nas- oznajmił Darryl i jako pierwszy przekroczył próg budynku. Gdy tylko
weszliśmy na korytarz, aż uderzył w nas hałas ludzkich rozmów i ciepło bijące
od stłoczonych nastoletnich ciał. Wkroczyliśmy na emaliowaną posadzkę i
ruszyliśmy gęsiego w stronę naszych szafek po drugiej stronie pomieszczenia.
Swoim zwyczajem, wgapialiśmy się w tył głowy kumpla przed sobą, nie rozglądając
się, i spuszczając głowy, nie kiwnąwszy palcem. Po prostu szliśmy. Znów
poczułem jakże znajomą nieskończoność ludzkich spojrzeń na mym ciele. Słyszałem
szepty ludzi wokół, szczególnie te wyższe tony, wydobywające się z ust
mieniących się od błyszczyków i szminek.
Utrzymywaliśmy wizerunek obojętnych, niedostępnych gości.
Często nazywano nas Kotami, gdyż ogólnie mówiono, że chodzimy własnymi
ścieżkami. Zawsze pod prąd. Wyróżnialiśmy się spośród wszystkich obojętnością.
Nie byliśmy tak popularni jak sportowcy czy swaggerzy, ale byliśmy w każdym
razie rozpoznawalni. Ludzie przy nas cichli, zniżali głosy. Otaczała nas aura
tajemniczości. Nikt nie umiał dotrzeć do naszych serc, odgadnąć, co siedzi nam
w głowach, doszukać się zawiłych celów naszych czynów. I to mi się najbardziej
w nas podobało.
*
- Ja Wam mówię-
mówił Darryl, chodząc w te i we w tę po betonowej płycie pod siedzeniami na
boisku, gdzie zawsze spędzaliśmy przerwę na lunch. Wyrwałem się z długiego
zamyślenia i rozejrzałem wokół. Jak zwykle, Jaszczur podciągał się na metalowej
instalacji siedzeń, Cole zajadał swą ulubioną kanapkę z ogórkiem kiszonym i
salami, a głowa Kotów prowadziła monolog na temat wkurzających go nauczycieli.-
Ten Figgins kiedyś zapłaci za swoją wredotę wobec uczniów. Kurdupel. Myśli, że
ględząc od rzeczy nauczy nas tej historii.
- Gdyby nie był
pupilkiem dyrektorki- stwierdził nie przerywający sobie Jaszczur- to już dawno
szukałby miejsca pracy.
- Fakt, dyrektorka-
kiwnął głową czarnowłosy i pierwszy raz oparł się plecami o słup, wyjął
papierosa, podpalił i wpatrywał w unoszący się z niego dym.- Wszystko
komplikuje. Zresztą są siebie warci. Jak ja bym był głową tej szkoły…
- To byś zrobił z
tym porządek- dokończyliśmy chórem.
- Dokładnie-
zaciągnął się dymem.- Ale wiecie co? Walić to.
- Walić to-
powtórzyliśmy za nim.
- Tak- uśmiechnął
się.- w końcu zwą nas Kotami. Znają nas z obojętności i niech tak zostanie.
Zapadł chwila ciszy, przerywana cichymi stękami dalej
podciągającego się Jaszczura.
- Wiecie, że Emily
Smith nie żyje?- mruknąłem nagle, dając ujście mym rozmyślaniom.
- A kto to, do
cholery, jest Emily Smith?- spojrzał na mnie krzywo Cole.
- W sumie, to nie
wiem.
- Zatem walić to-
zaśmiał się Darryl. Usłyszeliśmy z daleka dzwonek na lekcje.
- Walić to-
powtórzono ponownie, tym razem jednak nie przyłączyłem się, tylko wbiłem wzrok
w ziemię. Chłopaki powoli ruszyli w stronę budynku, a ja nie mogłem się ruszyć
z miejsca. Poczułem ukucie w sercu, odtwarzając w głowie dzisiejszy poranek. „Walić
to?”- myślałem.- „Tak po prostu? Przecież rozmyślałem nad tym cały dzień…”
Ale w tej chwili pojąłem prawdę. Nie była dla mnie ważna,
nie była rodziną, ani nawet znajomą. W sumie była dla mnie nikim. Rodzina
przebolała stratę, na zawsze zostawi ją w pamięci, ale po czasie przestanie rozpaczać.
Żal będzie się zacierał z dnia na dzień coraz bardziej. Krewni będą mieć nowe
znajomości, nowe wyzwania, nowe wydarzenia w ich życiu przerosną śmierć
staruszki. Jeśli oni zapomną, to i ja powinienem. Mam własne życie, własne
problemy.
- Walić to-
szepnąłem i ruszyłem za Kotami na lekcje.
Bo wiecie co? Emily Smith nie żyje, a życie toczy się dalej.
___________________________________
Witam w moim nowym opowiadaniu "Blind Intuition", a także zwanym "god-let-me-see". Nie jestem pewna czy ów tytuł zostanie, gdyż jeszcze sama do końca nie wiem, co przyniesie jutro.
Pomysł powstał w mojej głowie kilka lat temu, lecz nie czułam się wtedy na tyle
dojrzała, by podjąć się tego tematu. Mam nadzieję, że fabułą zaciekawiła i będziecie czekać na więcej.
Intrygujący chłopak z Alexa, czyż nie? Co tak na prawdę siedzi mu w głowie? Kim są jego przyjaciele? Dowiecie się w kolejnych rozdziałach.
Komentujcie, co myślicie.
Trzymajcie się,
Lilly